Monday to Saturday - 8:00 -17:30
Wszyscy aż za dobrze wiemy, jak zachowują się akumulatory zimą – potrafią spłatać nieprzyjemnego psikusa – zwłaszcza po nocy na dworze w ujemnej temperaturze. Stąd też mogą rodzić się pytania o to, jak w takich trudnych warunkach sprawdzi się samochód elektryczny. Czy korzystanie z niego zimą będzie wygodne? A może wcale nie będzie możliwe? I gdzie tak właściwie można w razie potrzeby naładować auto? Sprawdźmy to.
Bez problemu z rozruchem
Na początek rozwiejmy mit. Silnik elektryczny nie ma problemów z rozruchem nawet po nocy spędzonej w niesprzyjających warunkach. Brak garażu i siarczysty mróz nie spowodują, że auto rano nie ruszy. Tego nie trzeba się obawiać i można spokojnie zapomnieć, gdzie leży prostownik i klemy. Na pewno się nie przydadzą. Zwłaszcza że w elektryku nie byłoby ich nawet, do czego podłączyć.
Energia jest potrzebna do ogrzewania
Każda bateria samochodu elektrycznego ma określoną pojemność, która ma swoje odzwierciedlenie w zasięgu auta. Bateria o słabszych parametrach to mniejszy zasięg na jednym ładowaniu i konieczność częstszego ładowania. Nie można jednak zapominać, że zimą korzysta się z bardzo ważnego pochłaniacza energii – z ogrzewania. Łatwo więc domyślić się, że skoro ogrzewanie jest często włączane, to trzeba będzie częściej zatrzymywać się na podładowanie samochodu. Żeby trochę zmniejszyć zapotrzebowanie na energię, można zamienić dmuchawę na podgrzewanie fotela i kierownicy. Przy włączeniu ogrzewania na pełną moc, trzeba się liczyć z tym, że zużycie energii może wzrosnąć niemal czterokrotnie.
Oczywiście nie jest to powód do tego, by rezygnować z włączania ogrzewania, kiedy na dworze jest mroźnie. Warto jednak pamiętać o zasadach eco drivingu i wprowadzić je w życie. Po pierwsze trzeba zmniejszyć prędkość i utrzymywać ją w miarę możliwości na stałym poziomie. To właśnie gwałtowne zrywy zużywają dużo energii. Poza tym trzeba też zwiększyć moc rekuperacji. Jest to odzyskiwanie energii podczas hamowania. W zależności od modelu auta może ona być kontrolowana w różny sposób np. przy pomocy łopatek przy kierownicy albo na automatycznej skrzyni biegów, na której jest opisana jako tryb „B”. Warto też podjeżdżając do świateł, wcześniej ściągnąć nogę z gazu.
Co z ładowaniem?
To realny problem, z którym spotykają się użytkownicy elektryków i hybryd. O ile mają własny garaż, to mogą naładować swoje auto nawet z gniazdka albo zamontować wallboxa. W takim wypadku baterie można naładować przez noc i rano ruszyć w trasę. Gorzej, jeśli mieszka się w starej kamienicy albo bloku z wielkiej płyty. Wtedy najczęściej parkuje się gdzieś przy ulicy. W takim wypadku niektórzy użytkownicy elektryków przygotowują sobie ładowarki własnej roboty. To różnego rodzaju kombinacje kabli, przedłużaczy, słupów, drzewek i dużej ilości taśmy. To dość ryzykowne rozwiązanie. Jeśli zostawimy taką instalację na noc, to rano może okazać się, że ktoś życzliwy zdążył ją już zdemontować, a auto nie zdążyło się naładować.
Alternatywą są ogólnodostępne sieci ładowarek. Powstaje coraz więcej ich punktów, więc łatwiej jest je znaleźć i do nich dotrzeć. Poszczególne sieci mają własne cenniki, więc może się okazać, że za taki sam pobór energii zapłacimy w dwóch punktach zupełnie inną kwotę. W przypadku tzw. szybkich ładowarek trzeba się liczyć z tym, że płaci się za każdą kWh, a po przekroczeniu 45 minut także za czas ładowania. Z drugiej strony, 45 minut na szybkiej ładowarce to naprawdę dużo czasu i przeciętny elektryk powinien zdążyć się w tym czasie naładować. Tutaj warto też pamiętać, że są też darmowe stacje szybkiego ładowania. Na nich nie zapłacimy ani grosza, więc korzystając z nich – jeździmy elektrykiem za darmo. Szybkie ładowarki można też znaleźć na parkingach galerii handlowych i supermarketów. Dzięki temu można ładować baterie podczas robienia zakupów. W takim wypadku w nie ma mowy o specjalnym zatrzymywaniu się po to, by doładować auto. To wygodne rozwiązanie zwłaszcza dla osób mieszkających w blokach, które po prostu nie mogą naładować samochodu we własnym garażu.